W tym momencie przydałoby się małe podsumowanie trzech ostatnich wpisów, abyś potencjalny czytelniku wiedział o co kaman. Zatem w skrócie: miałem ukończoną szkołę średnia w zawodzie bez przyszłości, oblałem studia, wojsko czaiło się za rogiem, a rwa kulszowa nadal dawała solidnie w kość.
W dzisiejszym odcinku
Brzmi jak wstęp do popularnych ostatnio seriali paradokumentalnych. Jednak z tą różnicą, że to ja byłem głównym bohaterem. Kwestia wojska to konieczność udokumentowania swojej choroby, aby szanowna komisja uznała mnie niezdolnego do służby w czasie pokoju. Zatem dostałem kategorię „D”, która w młodzieżowym słowniku uznawana jest jako „do dupy”. Jest jeszcze kat. E – Ewentualnie jako pocisk. Tak się też wówczas czułem i nie ma co tu koloryzować, ale rodzice nie dawali za wygraną szukając rozwiązania mojego chorobowego problemu.
Uśmiechnięty Rosjanin
Tak też trafiłem do kręgarza, który przyjmował wówczas pod Koszalinem. Pamiętam, że nazywał się Siergiej Bielawski, był miłą i uśmiechniętą osoba. Jak teraz wrzuciłem jego nazwisko „w internety” okazuje się, że jest neurologiem 🙂 W każdym razie był pierwszą osoba, która wlała w moje serce nadzieję, że będzie dobrze. Pamiętam też, że na jedną wizytę ledwo wszedłem do budynku,a wyszedłem już bez bólu. Ma chłop łeb na karku! Byłem u niego kilka razy, po których zawsze czułem się lepiej. Nie był on jedynym neurologiem, do którego trafiłem po pomoc. Jednak żaden z nich nie dał właściwej diagnozy, a jedynie zalecenia ćwiczeń, a najlepiej basen.
Czyżby przełom?
W owym czasie jeden z nich wysłał mnie do Bydgoszczy do Szpitala Biziela na badanie HLA B27, które dało wynik pozytywny. Pamiętam do dziś to badanie, bo było dość niestandardowe. Moją krew wstrzyknięto do kolby stożkowej (takie naczynie laboratoryjne wyglądające jak mały wazon o wysokości 10cm), wrzucono do niej kilka szklanych kulek i kazano mi z tym iść piętro niżej, aby dostarczyć do laboratorium. Cały czas musiałem mieszać tą moją ciepłą krew, aby nie zrobiły się skrzepy 🙂 Dość niestandardowo, prawda?